Blue Flower

W rocznicę wywalczenia osiemnastego tytułu mistrzowskiego WKS Śląsk ponownie awansował do finału Energa Basket Ligi! Wojskowi z Wrocławia w przekonującym stylu pokonali Legię Warszawa 65:63 i tym samym zwyciężyli 3:1 w całej serii.

Do składu Śląska na sobotni mecz wrócił Jakub Nizioł, którego zabrakło dwa dni wcześniej z powodu kontuzji. WKS rozpoczął piątką Jeremiah Martin, Łukasz Kolenda, Justin Bibbs, Ivan Ramljak i Arciom Parachouski.

W poprzednich trzech spotkaniach drużyna, która dominowała w pierwszej kwarcie, ostatecznie wygrywała. Tym razem o dominacji nie mogło być mowy, ale w mecz znacznie lepiej weszli wrocławianie. W stosunku do poprzedniego starcia poprawiliśmy skuteczność zza łuku, a bezbłędny z dystansu był Bibbs (8 punktów w niecałe 6 minut). Ponadto dobra obrona WKS-u sprowokowała aż siedem strat Legii. W efekcie po pierwszej części gry Śląsk prowadził 22:14, a wynik tej kwarty ustalił świetnym wsadem Aleksander Dziewa.

W początkowych fragmentach meczu z ofensywnej gry skutecznie wyłączeni byli liderzy obu zespołów – Martin i Kyle Vinales. W zespole Ertugrula Erdogana w buty Jeremiah weszli wspomniany Dziewa, który trafił ważną trójkę, a także Justin Bibbs. Z kolei w ekipie Legii najskuteczniejszy był wszechstronny Aric Holman. Ogólnie rzecz biorąc Trójkolorowi jednak lepiej funkcjonowali jako drużyna, szczególnie dobrze radząc sobie po bronionej stronie parkietu. Szczelna defensywa w połączeniu z niezłym atakiem dały nam spore prowadzenie do przerwy – 37:25.

A po powrocie z szatni ta różnica tylko rosła. Rozszalał się Jeremiah Martin, który czarował w ofensywie i skutecznie ograniczał rozgrywających Legii. Klasą sam dla siebie był Dziewa, a jego blok na Holmanie to bez wątpienia kandydat do „czapy” sezonu. Legia przez długi czas nie miała praktycznie żadnych argumentów w ofensywie i w pewnym momencie traciła aż 24 punkty. Nadzieje warszawskim kibicom dały jeszcze trójki Grzegorza Kamińskiego i Dariusza Wyki, ale nawet pomimo dobrego fragmentu gospodarzy przed ostatnią ćwiartką prowadziliśmy 55:40.

Legia to waleczna drużyna i nie zamierzała oddać awansu do finału bez walki. Seria sześciu punktów z rzędu gospodarzy na początku trzeciej kwarty zmusiła trenera Erdogana do poproszenia o przerwę. Cztery punkty Martina i rzut zza łuku Nizioła szybko mogły wybić warszawianom z głowy marzenia o zwycięstwie, ale ci jeszcze dwie minuty przed końcem przy ośmiu oczkach różnicy wierzyli w odrobienie strat. Po kilku błędach naszej drużyny i trójce Holmana w samej końcówce zrobiło się naprawdę nerwowo, ale ostatecznie to WKS zwyciężył 65:63 i awansował do finału!

Mistrzowie Polski w sobotni wieczór udowodnili, że czwartkowa porażka była tylko wypadkiem przy pracy. Za nami trzecie zwycięstwo i awans do finału, a przed nami blisko tydzień na przygotowania do najważniejszych meczów sezonu. Naszym rywalem w walce o tytuł będzie King Szczecin lub Stal Ostrów Wielkopolski, a bilety na dwa pierwsze spotkania można kupować już w serwisie Abilet.pl.

Legia Warszawa – WKS Śląsk Wrocław 63:65 (14:22, 11:15, 15:18, 23:10)

Suzuki Arka Gdynia pokonała mocno osłabiony WKS Śląsk Wrocław 87:70 w 27. kolejce Energa Basket Ligi. Podopieczni Ertugrula Erdogana mieli duże problemy z kreowaniem gry ofensywnej pod nieobecność kontuzjowanych Jeremiah Martina i Vasy Pusicy. Najwięcej punktów (19) dla mistrzów Polski zdobył Łukasz Kolenda.

Śląsk oprócz wspomnianych Martina i Pusicy w Gdyni musiał sobie radzić również bez Justina Bibbsa; z ławki ponownie nie wszedł na boisko także D.J. Mitchell. W wyjściowej piątce WKS-u znaleźli się Łukasz Kolenda, Daniel Gołębiowski, Jakub Karolak, Ivan Ramljak i Arciom Parachouski.

Brak dwóch kreatorów gry Wojskowych był mocno widoczny już na początku spotkania. Problemy z grą na piłce miał Kolenda i w efekcie przez pierwsze siedem minut zdobyliśmy tylko cztery oczka, a Arka wyszła na dwunastopunktowe prowadzenie (16-4). W trudnej sytuacji Ertugrul Erdogan wpuścił na parkiet zawodników z ławki, w tym osiemnastoletniego debiutanta Kubę Piślę. Ten już w pierwszej akcji zanotował asystę przy trójce Ramljaka, a po chwili zdobył swój pierwszy punkt w EBL. Po pierwszej kwarcie Suzuki Arka prowadziła jednak 19:12, a w jej szeregach najskuteczniejsi byli Trey Wade i D.J. Fenner.

Niestety kolejna część gry rozpoczęła się dla WKS-u równie źle. Dwie skuteczne akcje zanotował Adam Hrycaniuk, zza łuku przymierzył Bartłomiej Wołoszyn i gospodarze wygrywali już 28:14. Po stronie wrocławian niezły fragment zaliczył kolejny młody rozgrywający – Aleksander Wiśniewski – który zdobył sześć punktów z rzędu dla naszej drużyny. Na tym jednak kończyły się pozytywy. Brak pomysłu na grę w ataku, sporo niewymuszonych strat i niska skuteczność spowodowały, że do szatni schodziliśmy przegrywając aż 23:39. Po osiem punktów dla gdynian zdobyli Novak Musić i Adam Hrycaniuk.

Niestety po przerwie nasza gra nie wyglądała ani trochę lepiej. Trójkolorowi oddawali sporo rzutów po indywidualnych akcjach czy z nieprzygotowanych pozycji, bezustannie mając problemy z kreowaniem gry ofensywnej. Szczęśliwie kilka rzutów zza łuku Śląska znalazło drogę do kosza, dzięki czemu przewaga rywali nie zwiększała się. Wynik 43:56 nie napawał jednak optymizmem, a za trzecią część gry na pewno pochwalić trzeba D.J. Fennera, który na koncie miał już 13 punktów.

Żywiołowy początek ostatniej kwarty mógł dać nam jeszcze nadzieję na odrobienie strat, ale Arka zdołała dość szybko zamknąć temat zwycięstwa. Ostatecznymi gwoździami do naszej trumny były akcja 2+1 Jamesa Florence’a i trójka Dominika Wilczka. Wojskowi walczyli i szarpali aż do końcowej syreny, rozstrzelał się Łukasz Kolenda, ale niestety nie byliśmy w stanie skutecznie odpowiedzieć na argumenty zespołu Krzysztofa Szubargi. Ostatecznie Suzuki Arka zwyciężyła 87:70, a najwięcej punktów (18) zanotował Florence.

Brak kontuzjowanych zawodników odpowiedzialnych za kreowanie gry był znacznie bardziej widoczny w Gdyni, niż podczas poprzedniego spotkania z Treflem. Niewiele pomysłów w ataku, sporo strat i słaba skuteczność powodowały, że naszą grę ofensywną oglądało się z dużym trudem. Mamy nadzieję, że w poniedziałek Jeremiah Martin i Vasa Pusica będą już gotowi do gry, a my wrócimy na zwycięską ścieżkę w spotkaniu z MKS-em Dąbrowa Górnicza. Bilety na to spotkanie w Hali Orbita kupicie w serwisie Abilet.pl.

W ostatniej kolejce sezonu zasadniczego 7DAYS EuroCup Dolomiti Energia Trento pokonało WKS Śląsk Wrocław 72:61. Najskuteczniejszym zawodnikiem Trójkolorowych był Łukasz Kolenda, zdobywca 14 punktów. Obie drużyny tym meczem zakończyły swoje występy w tym sezonie europejskich rozgrywek.

Do Włoch nasz zespół wybrał się bez kontuzjowanego Justina Bibbsa. Trener Ertugrul Erdogan w pierwszej piątce dał szansę Szymonowi Tomczakowi, a obok niego wybiegli w niej Jeremiah Martin, Daniel Gołębiowski, Jakub Nizioł i D.J. Mitchell.

Początek meczu należał do gospodarzy, którzy szybko wyszli na kilkupunktowe prowadzenie. Sześć oczek zdobył Andrejs Grazulis, a za trzy trafili Diego Flaccadori, Darion Atkins i Luca Conti. Śląsk miał z kolei problemy z pomysłem na grą w ataku, pojedynkami jeden na jeden czy skutecznością. Po 10 minutach Trento prowadziło 19:9.

Druga kwarta przyniosła oczekiwaną poprawę w grze WKS-u, a z pomocą przyszły celne rzuty z dystansu. Za trzy trafili rezerwowi – Jakub Karolak i dwukrotnie Łukasz Kolenda. Tym razem to zespół Emanuele Molina cierpiał w ofensywie, zdobywając zaledwie dwa punkty w niecałe siedem minut. Wrocławianie na moment nawet wyprzedzili rywali, ale po trójce Drew Crawforda to gospodarze schodzili do szatni przy wyniku 29:27 na swoją korzyść.

Druga połowa zaczęła się od szalonego, ale celnego trzypunktowego rzutu Ivana Ramljaka. Obie drużyny wciąż nie grzeszyły skutecznością, ale bardziej konsekwentni w zdobywaniu punktów byli jednak Włosi. Aż ośmiu zawodników Trento miało na koncie przynajmniej dwa punkty, dobrze wyglądała też skuteczność gospodarzy z dystansu – 9/21. Mistrzów Polski w grze utrzymywali Martin i Dziewa, który wszystkie ze swoich sześciu punktów zdobył z linii rzutów wolnych. Z dystansu przymierzył też Pusica, lecz rywale prowadzili 49:44.

Ekipa z Trydentu miała spore problemy z egzekucją rzutów spod kosza, ale ogromna ilość zbiórek w ataku dawała im wiele szans na ponowienia. To w połączeniu z kolejnymi celnymi trójkami Atkinsa i Contiego pozwoliło Włochom na kluczowy dla losów meczu run 14-2 i ostateczne zwycięstwo.

Ostatni mecz EuroCupu przyniósł wiele razy widziany przez nas w tym sezonie scenariusz – niezłą grę i wyrównaną walkę przez trzy kwarty oraz ucieczkę rywali w ostatniej części gry. Przygodę z europejskimi rozgrywkami niestety kończymy kolejną porażką i ostatecznym bilansem 1-17. Teraz przed nami walka o pierwsze miejsce w Energa Basket Lidze – najbliższe spotkanie w sobotę o 16:15 z GTK Gliwice.

Śląsk Wrocław przegrał z Hapoelem Tel Awiw 76:87 w meczu 17. kolejki EuroCupu. Trójkolorowi walczyli z faworyzowanym przeciwnikiem, jednak rywal zaprezentował się lepiej w kluczowych momentach i wywozi z Wrocławia zwycięstwo.

Śląsk do meczu 17. kolejki EuroCupu przystąpił w takim samym składzie, jak w ostatnim spotkaniu w Lublinie – ponownie niezdolny do gry, ale obecny w składzie był Justin Bibbs. Trener Erdogan zaskoczył za to wyjściową piątką: Jeremiah Martin, Daniel Gołębiowski, Jakub Nizioł, D.J. Mitchell i Arciom Parachouski.

WKS bardzo dobrze rozpoczął zawody – szczególnie w ataku – i w momencie pierwszej przerwy telewizyjnej prowadził 17:11. Dwie trójki w dwóch kolejnych akcjach trafił Nizioł, bardzo aktywny był także Martin, zdobywca siedmiu punktów. Obraz naszej ofensywnej gry niestety zmienił się po wejściu na parkiet zmienników i Hapoel jeszcze przed końcem pierwszej kwarty zdołał odrobić niemal wszystkie straty. Po 10 minutach na tablicy wyników widniał wynik 21:20, a liderem punktowym przyjezdnych był Jordan McRae (9 oczek).

Kolejna część gry zaczęła się od czterech punktów Chinanu Onuaku, a zespół z Tel Awiwu wyszedł na niewielkie prowadzenie. Po kolejnych punktach Martina oraz celnych rzutach z dystansu Mitchella i Nizioła gospodarze odzyskali przewagę, ale niestety trwało to tylko chwilę. Końcówka pierwszej połowy należała w pełni do drużyny Danny’ego Franco. Trójki J.P. Tokoto oraz Xaviera Munforda w połączeniu z dobrą defensywą pozwoliły Hapoelowi schodzić do szatni przy korzystnym wyniku 48:42.

Po przerwie Trójkolorowi nie spuszczali głów i trzymali kontakt z rywalem. Między innymi efektownym wsadem popisał się Jakub Nizioł. Od stanu 51:59 dla Hapoelu Śląsk ruszył do odrabiania strat i wydawało się, że będzie w stanie dogonić przeciwnika, który miał problemy z faulami. Przed ostatnią odsłoną strata wynosiła cztery oczka (60:64).

W ostatniej kwarcie WKS niezmiennie walczył i utrzymywał niewielką stratę do zespołu z Izraela, jednak Hapoel zawsze miał odpowiedź na zagrania wrocławian. Różnica długo utrzymywała się na poziomie czterech punktów. W kluczowym momencie przeciwnicy rozegrali jednak udaną akcję, po której J’Cowan Brown z otwartej pozycji trafił za trzy, a przewaga urosła do siedmiu oczek. Trójkolorowi nie zdołali już zniwelować strat i ostatecznie po walce przegrali 76:87.

Dobra gra w EuroCupie nie była przypadkiem – Śląsk Wrocław w Lublinie rozegrał wprost doskonały mecz i pokonał miejscowy Polski Cukier Start aż 100:70. To drugie najwyższe zwycięstwo naszego zespołu w tym sezonie.

Do meczowej dwunastki wrócił Justin Bibbs, który jednak nie był jeszcze w pełni gotowy do gry i spotkanie w Lublinie spędził na ławce rezerwowych. Śląsk rozpoczął mecz taką samą piątką, jak w Paryżu: Jeremiah Martin, Daniel Gołębiowski, Jakub Nizioł, Ivan Ramljak i Arciom Parachouski.

WKS zaczął mecz od prowadzenia 5:0, ale gospodarze szybko doszli do głosu i w niespełna pięć minut zdobyli aż 16 punktów. Jeden mniej mieli wrocławianie, a oczka na swoim koncie zapisali wszyscy zawodnicy wyjściowej piątki Śląska. Świetne wejście z ławki zaliczył Aleksander Dziewa, który w odstępie kilkudziesięciu sekund trafił dwie trójki. Start jednak prowadził 27:24, a liderem lublinian był Dayshon Hassan Smith (6 punktów i 5 asyst w 1Q).

Podobnie jak Dziewa, także i Jakub Karolak celnie rzucił zza łuku po pojawieniu się na parkiecie. W ekipie gospodarzy wciąż szalał Smith, a po udanych próbach z dystansu Amerykanina i Kacpra Młynarskiego rywale odskoczyli na sześć oczek. Zawodnikom Ertugrula Erdogana zdobywanie punktów przychodziło z trudem – jednak do czasu. Impas przerwał Vasa Pusica, który zanotował znakomitą końcówkę pierwszej połowy. Świetna egzekucja konsekwentnie wywalczanych rzutów wolnych (14/16 w pierwszej połowie) pozwoliła nam schodzić do szatni przy prowadzeniu 47:41.

A z niej wyszliśmy jeszcze bardziej zmotywowani i chcieliśmy szybko rozstrzygnąć losy meczu. Błyskawiczne pięć punktów Gołębiowskiego, oczka Ramljaka i Martina oraz świetna obrona pozwoliły nam powiększyć przewagę do stanu 56:43. Kapitalny fragment okraszony dwiema kolejnymi trójkami zaliczył Karolak, kroku dotrzymywał mu Martin i właściwie cała drużyna. Graliśmy efektownie w ataku, twardo w obronie i po trójce Kuby Nizioła przed ostatnią kwartą prowadziliśmy 78:56!

Ostatnia kwarta przy takim wyniku była już właściwie formalnością. Warto zwrócić na świetne dzielenie się piłką wrocławian – po 30 minutach każdy z zawodników, który pojawił się na parkiecie, miał na koncie asystę, a łącznie zespół rozdał ich aż 25. Za końcowe minuty warto wyróżnić śrubującego swoje statystyki Pusicę i Kolendę, który dwukrotnie trafił zza łuku. Ostatecznie w Hali Globus WKS zwyciężył wynikiem 100:70, a wygraną przypieczętował efektownym wsadem Szymon Tomczak.

– Ten mecz był znacznie trudniejszy, niż wskazuje końcowy wynik. Start odrobił zadanie domowe i był na nas bardzo dobrze przygotowany, za co należy się szacunek trenerowi Gronkowi. Zaczęliśmy bardzo źle w obronie, ale potem udało nam się odnaleźć odpowiedni rytm. 30 asyst pokazuje, że jesteśmy bardzo groźnym zespołem, gdy gramy razem. Oczywiście to tylko jeden mecz, a w kolejnych musimy pozostać pokorni i głodni zwycięstw. Jestem jednak zadowolony, że do domu wracamy z tak ważną wygraną – mówił na pomeczowej konferencji prasowej trener Ertugrul Erdogan.

– To był dla nas bardzo ważny mecz, podczas którego musieliśmy zachować duże skupienie i koncentrację. W trzeciej kwarcie świetnie zagraliśmy w obronie, co było kluczowe dla losów spotkania – dodał Vasa Pusica.

Drugie najwyższe zwycięstwo w sezonie, najwięcej asyst w bieżących rozgrywkach (tyle samo, co w meczu 1. kolejki ze Spójnią) i aż 52% zza łuku (trzeci wynik sezonu). Praca Ertugrula Erdogana i całej drużyny zaczyna przynosić coraz lepsze rezultaty – wierzymy, że świetny mecz ze Startem to dopiero początek takiej gry Śląska Wrocław. Przed nami seria domowych spotkań i mamy nadzieję, że licznie przyjdziecie zobaczyć nowe oblicze WKS-u. Najbliższa okazja już w środę – o 20:00 w Hali Orbita zagramy z Hapoelem Tel Awiw.